logo

poniedziałek, 30 czerwca 2014

To lato wcale nie jest ciepłe

Ja wiem, że pora roku wskazuje inaczej, ale skoro uszyłam, to przecież nie będzie leżeć i czekać 
do zimy. 
O sukience mówię. A leży ona całkiem, całkiem.

Sukienka jest wcale nie letnia, bo aż gorąca z powodu materiału. Polar kupiony w ciemno (bo jak to szyć?) okazał się łatwym kąskiem. Nie strzępi się, nie fruwa, tylko trochę się rozciąga...

 
 I wbrew pozorom jestem na tym zdjęciu wyprostowana. Widocznie było robione za bardzo z dołu...
Wracając do polaru, kolor lubię, kształt odrysowany sposobami domowymi od sukienki, którą już posiadam, fryzura bardzo nie do twarzy, więc ucięta. Podwinięcie tu i ówdzie, rękaw 3/4, plus sto do ugotowania się, jak jest za ciepło...


Przód i tył z jednego kawałka (więc łącznie z dwóch), rękawy doszyte. Rękawy szyje się bardzo prosto. Prościej od kieszonek w torbach, od których chwilowo się zakręciłam i odpoczywam. Pewnie ten jeden kawałek powoduje śmieszne fałdowanie na plecach. Ale doprawdy! Zakładam sukienkę przez głowę (pozwala na to rozciągliwość materiału [jak się wie, w którym kierunku go kroić...] ), więc żadnych zamków, rzepów, łączeń i kosmitów.


Oczywiście, że chwilowo sukienka poleży w szafie (polaru się nie prasuje chyba, nie?), bo aż tak w to lato na razie nie marznę. I jak na nią patrzę, to się zastanawiam, co mnie zaćmiło na tyle, żeby walczyć z tym sukienkowym cholerstwem z wyzwania szyciowego
http://uszytkiann.blogspot.com/2014/06/sukienkowe-przeboje.html
skoro trzeba było zacząć od prostszych rzeczy??

środa, 25 czerwca 2014

Zawsze można iść z torbami :)

Sprawa wygląda tak:
Gdziekolwiek by się nie szło, dobra torba zawsze się przyda.
Bo na rynku będą fajne pomidory, a przecież nie lubimy sztucznych foliówek; bo przyjdzie nam
do głowy odwiedzić sklep z tkaninami, a one muszą jakoś dotrzeć do domu, (chwilowo wystawiłam sobie bana na takie sklepy, zbiory przerastają wydawanie), [Maszyna w sumie się ze mną zgadza]; ostatecznie w chwili załamania (nie umyłam głowy) i nagłego deszczu (nie wzięłam parasola) - zawsze można sobie torbę na łeb zarzucić:)

Połączenie skaju z porządnym kawałkiem usztywnionego materiału plus uszy.
Ładowność - pół sporego kosza produktów z pobliskiego marketu.
Polecam :)


Wykrój - Burda Szkoła szycia 1/2014, z dodatkiem własnych modyfikacji (ach!! ja to już potrafię :) )
 
Ciekawostka o materiale w kwiatki: len z bawełną, kupiony jako spódnica rozmiaru XXL za 3zł w Nowej Soli, w lump... przepraszam, w second handzie :)
Dodatkowo - nauka wszywania kieszonek, na razie jako twór osobny, a przyspawany solidnie:

Tutaj wersja hipisowska, z frędzlami. Akurat szal z frędzlami wpadł mi w ręce, a że ogólnie ich nie lubię, doszyłam tylko fragment szala do zielonego materiału lekko usztywnionego (nie wiem co to, ale 3 zł:) )

Jednym z pierwszych zakupów niewątpliwie powinno być żelazko... 
Proszę zwrócić uwagę na niecodzienną szerokość rączek, dzięki nim unikniemy wątpliwej przyjemności wbijania zakupów w ramię. Gdy trzeba coś ponieść w dłoni - wystarczy zawiązać prowizoryczny supeł.

Tutaj również mamy do czynienia z kieszonką, wyszytą ładnie z innego materiału, co by łatwo ją było znaleźć. Ok, ok, wszyscy wiemy, jak została do torby dorobiona...

A na koniec fragment nie wiem czego z materiału nie wiem jakiego, ale lekko usztywnionego. Ładny był przy okazji i Maszyna stworzyła z niego fajną torbę:
 
 Teraz niespodzianka: w środku jest podszewka!




Materiały ze wspomnianego sklepu, za 3zł sztuka. Uwielbiam takie sklepiki :)

Jak widać inwencja twórcza pozwoliła mi osiągnąć różne rezultaty, wymiary znaczy..., nie mniej sądzę, że nikt nie będzie miał tak fajnych toreb zakupowych jak ja:)

Czas na próbę połączenia podszewki z kieszonką... przy okazji następnej torby...

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak trafiło stare dżinsy

Ano czas je trafił. Cudne były, wygodne, rozciągnięte, sprane, u-lu-bio-ne po prostu. Służyły dzielnie, dopóki ich nie trafiło i pojawiły się dziury.
Hm..., z jednej strony dziurawe portki modne są, ale ja jakoś za modą nie nadążam, chyba, że przypadkiem:); z drugiej - jakby to powiedzieć, wiek robi swoje i wcale nie wiem, czy jestem już taka duża (dojrzała znaczy), czy nudna, ale jakoś... dziurawe... chyba nie! 

Spodnie trafiły więc w otchłań rzeczy "na kiedyś, po coś" (co aktualnie zajmuje nam dwie spore szafki), a potem zaczęłam romans z Maszyną.



Czytanie blogów o szyciu nauczyło mnie, że Łuczniczka dżins przyjmie jak swój i problemów robić nie będzie. Ale to teoria. W praktyce potrzebowałam specjalnej igły.

Gdy już byłam na etapie "w środku nocy zapytaj, a powiem jaka igła do czego" z otchłani wyjrzały portki. Szału nie było, bo to męskie portki były, więc tylko skróciłam nogawki. Teraz dalej leżą, czekając na inspirację. Moją - ich nie podejrzewam.

Natomiast sprane, u-lu-bio-ne powiedziały "zrób z nami coś". No to je opitoliłam :) pozbywając się wszystkich dziur.

Potem pozostało już zszyć dół w ramach dna torebki. Potem rozpruć i zszyć na nowo, bo Maszyna pojechała z ułańską fantazją, mimo specjalnej igły do dżinsu.


Przygotowałam podszewkę, z bawełny w serduszka (no wiem, ten mój wiek... ale może torba spodoba się znajomej nastolatce?) (przypomina mi się, że jednak aktualnie nastolatki ubierają się na czarno, nie na różowo...) (kurka, znowu mam to pruć??)


Potem do dżinsowej warstwy przyczepiłam kilka ćwieków i zszyłam trochę prosto, a trochę na siłę podszewkę z dżinsem. Aha, z nogawki dorobiłam ucho torebkowe i zostało ono wszyte między dwie warstwy materiałów. Do szczęścia brakuje guzika lub kawałka rzepa. Chyba dorzucę...


Po namyśle z Maszyną - dorzuciłyśmy torebce do imidżu:) kawałek łańcuszkowej bransoletki, co by nastolatka była bardziej "trendi", aczkolwiek teraz się zastanawiam, czy jednak ten róż przejdzie... Co mnie strzeliło z tymi serduszkami? I jeszcze różowe??

sobota, 14 czerwca 2014

Satynowa poduszka

Satyna - okrutny materiał, który ślizgiem wysuwa się spod stopki i ucieka w najmniej oczekiwanym momencie. Idealny do wyprowadzenia z równowagi osoby szyjącej, jak i Maszyny.

Satyna kupiona została na początku działalności krawieckiej, ot, tak szumnie nazywanej. Bo ładna. Satyna, nie działalność. Głębia koloru, świetny dotyk (ale w lecie, w zimie było to zimne jak nie wiem). Potem powstała z niej koszulka, której z litości nie pokażę. Chociaż krojona nożyczkami z ząbkami - siepała się niemożliwie i ślizgała...

Kawałki tego cholerstwa leżały i kwitły, aż wpadłam w sieci na tutoriale poduszkowe. A ciąg poszewkowo - poduszkowy tkwi we mnie dalej, to złapałam igłę, koraliki...


Koncepcja zawiesiła mi się po przeleceniu materiału w kwadracik. Zajęło to dłuższą chwilę, trochę supełków i porwanych nitek. Środka postanowiłam nie wypełniać, zostawiając przypadkowe szczypanki. Bardzo ładne hasło "szczypanki". Idealnie oddaje nastrój towarzyszący tworzeniu.


Pomysłu na wykończenie poszewki absolutnie nie miałam, więc skończyło się na dorobieniu poduszki i zamknięciu warstwy zewnętrznej ostatecznie. Wyszło ozdobnie ewidentnie, nie przekonuje mnie przytulenie się do koralików:)


Kolory idealnie nie odpowiadają oryginałowi, ale i tak jest pięknie, prawda?

sobota, 7 czerwca 2014

Poszewkę uszyć raz!

Jak uszyć poszewkę na poduszkę? Problem mało zaawansowany, banalna sprawa. Bierzesz kawałek materiału, składasz na pół i trochę, zszywasz zakładkę (wersja najprostsza) i potem boki. Gotowe.
Wzięłam kawałek materiału, akurat na sztruks padło, Maszyna się wściekła i po półgodzinie walki zaczęła rozrzucać sztruksowe farfocle na lewo i prawo. Nic to, mam tego materiału w przerażającym, różowym kolorze za dużo i naprawdę nie wiem do teraz, jak z niego uszyć sobie spodenki.*

[* gdy go kupowałam w okazyjnej cenie gdzieś w początkach zimy, sprzedawczyni z szerokim uśmiechem stwierdziła, że to idealne będzie na letnie krótkie spodenki. Prawda - skusiłam się na ten róż tylko ze względu na cenę. Mit - już wiem, jak się szyje spodenki.]

W tej jakże trudnej sytuacji postanowiłam różowość utylizować we wszystkich formach, jakie tylko przyjdą mi do głowy. W końcu mam się pozbywać materiałów, a nie tylko je chomikować.

Padło na poszewkę. Wynalazłam jeszcze drugi kawałek sztruksowej szmatki, szarobury i zmieliłam je razem. A nie, to przy następnej poszewce. Przy pierwszej zszyłam kawałki z zakładką, o dziwo wyszedł nie dość, że kształt poduszki, to jeszcze wymiary pasują! (-> pełen zachwyt!)
Żeby nie było nudno, dorzuciłam sobie kawałek koronki, który nigdzie indziej mi nie pasował. Wyszło beznadziejnie romantycznie:)


Za drugim podejściem kratownica z przypomniała o sobie, bo właśnie walała się pod ręką. A gdyby tak taką poszewkę uszyć? Hm... nadal tylko z zakładką, zbyt dużo zabawy miałam już przy zszywaniu tych kwadratów. A złożyć trzeba było paski na dwie strony poszewki. Maszyna raźno parskała skrawkami, przeżuwając kolejne kawałki, a na koniec złośliwie połączyła dwa pasy, nie sprawdzając wcześniej ułożenia kolorów. No co ja się z nią mam!


[I ten brąz na zdjęciu jest w oryginale szary. I bury. Jakby co.]
Ale udało się spruć i doszyć od nowa. Konieczne też było dołożenie czegoś na kształt podszewki, ponieważ strzępki sztruksowe zalęgły się nie tylko w Maszynie, ale też na mnie, w całym pokoju, oblepiły poduszkę (najmniej winną tej zabawy) i w ogóle wydawało się w pewnym momencie, że do końca życia będę tym sztruksem pluła.



Koniec końców są poszewki. Użytkowane niemiłosiernie i powiem szczerze, że trwałość tego różu i jakość tego sztruksu - są godne pozazdroszczenia:)
 
A ponieważ staram się pozbyć tych tkanin, czyli je uwolnić, dołączam:

niedziela, 1 czerwca 2014

Sukienkowe przeboje

I tak to właśnie jest - najpierw się dołącza do wydarzenia, potem czas szybko ucieka, a na końcu okazuje się, że z pierwotnego pomysłu nic nie zostało.
Może jedno - to dalej jest sukienka...

Materiał sukienkowy kupiłam w ciemno, bez macania. Przyjechał, poleżał sporo czasu i w końcu postanowiłyśmy z Maszyną go przerobić. Świetnie nadała się do tego Anna Moda na szycie 1/2014.



Najlepiej wyglądał model nr 1, skoro na początku i wygląda prosto, to chyba trudne być nie może?
A kuku! Może...



1. Rozmiarówka
Przede wszystkim jak sie uczy szyć, to korzysta się z gotowców. Umówmy się - nie umiem (jeszcze) zmieniać wielkości wykrojów. Gotowca wzięłam w rozmiarze 38, czyli najmniejszym. Może akurat zanim ją skończę, to przytyję... Nic z tego, powiewający w każdym kierunku namiot rozeźlił mnie do tego stopnia, że pociachałam boki. I zszyłam. I się nie zmieściłam. Stały patent w moim przypadku. W każdym razie z tego powodu doszedł zamek na plecach. Gwoli ścisłości - w przepisie nie ma mowy o zamku.



1a. Przeczucie mówi mi też, że on jest trochę za długi. Jest? Wymieniać?? Innego nie miałam chwilowo, 
a naprawdę chciałam wykończyć sukienkę (albo ona mnie). Zamki akurat wszywać lubię.



2. Podwinięcie
Nic trudnego, przejechałam juz zygzakiem jakieś milion kilometrów we wszystkie strony, co jest koniecznością, gdy overlocka się nie posiada. Efekt ze sztuki na sztukę coraz lepszy, jeszcze trochę i będę to robić z zamkniętymi oczami. Ależ ja nie narzekam, tylko dalej uważam, że szycie na maszynie jest jak jazda samochodem... (obtarłam zderzak).



3. Rękawy
Prościzna generalnie, można zaszewki robić, podwijać, skracać. Lubię je.



4. Dekolt
No żeby go szlag trafił! Zszyć części plisy, przypiąć, przyszyć. Wyciąć naddatki... trzy dni później zrobić dziurkę na guzik. Guzik doszyć. Czytałam te punkty często, głośno, drukowanymi literami - nic nie pomogło, zszyte plisy wylądowały w koszu, depresja zajrzała w oczy i wtedy podwinęłam nieszczęsny dekolt wkoło ręcznie. Że prawie lamówka, proszę państwa. Ręczna.
Guzika nawet nie wybierałam, bo przecież i tak nie miałam do czego go przyszyć.




5. Walka z dekoltem
To jeszcze nie koniec przebojów. Przecież rozmiar całości był za duży, w związku z tym rozcięcie na nieszczęsną plisę dekoltu powoli sięgało pępka. Nie o to mi chodziło, ale zszycie dwóch połaci materiału na środku przodu uznałam za mało gustowne. Dlatego powstała wstawka z tego samego materiału (niewykluczone, że za prawą uznałam złą jego stronę...) w kształcie trójkąta, podnosząca trochę linię wycięcia (może trochę za za mało, da się jeszcze zrobić).
Wkładka wstawiła się w sukienkę ręcznie.



6. Zagłada dekoltowa
Natomiast pokazana góra dekoltu interesująco rozchodzi się na boki i każe mi się zastanowić - co z nią zrobić. Koncepcja haftki tak czy siak wymaga podniesienia najniższego punktu cięcia. I przerażająco jasno widzę, że na tym się skończy...



Podsumowując - cuda wyszły, a nie sukienka z gazetowego wykroju. Kolory na zdjęciach zależą od pory fotografowania (dzień i noc) i wielu ustawień aparatu, których też się uczę. Wykrój to jeszcze nie wszystko. Sukienka da się nosić. Granatowa nić wybrana specjalnie, dzięki temu nie jest mdło. Widać niedociągnięcia, ale jak wiemy hasło bloga brzmi "zmagania", a nie "perfekcyjna krawcowa". Wszywanie plis dekoltowych wymaga korepetycji. A żelazko naprawy (zasługa kota - ja bym nie rzucała żelazkiem o podłogę). Do noszenia raczej dobiorę pasek, może to będzie lepsze. Ale czy wtedy ten długi zamek...?
 
Aj!?!?
 
Sukienka próbowała wziąć udział w akcji:

I już :)