logo

środa, 2 grudnia 2015

Trochę słońca - komplet dla Avy

Tutaj grudzień, a ja w zaległościach znalazłam... komplecik, który od dobrych paru tygodni testuje kilkumiesięczna użytkowniczka rzeczy milusich, kolorowych, cieplutkich i bajeranckich. Kilka takich bajerów pokażę Wam dzisiaj.

Przede wszystkim zaczęło się od motylka. Wszyscy wiedzą - podusia z płaskim środkiem, co by główka nie uciekała na boki. Sprawdza się w podróży, w czasie spania, jest ładna i funkcjonalna. O, to właśnie ta:


Wszystko pięknie, ale pewnie niektóre z Was pamiętają, że spowodowała ona szyciową wizytę w szpitalu mojej ręki. Tak właśnie bywa, gdy chce się przewlec nitki szydełkiem, skutecznie unieruchamiając z jego pomocą motyla, szydełko i palec... Na szczęście druga wersja motylka powstała już bez strat własnych.


Kolorowa bawełna z łowickim wzorem, słoneczne minky i naprawdę nie rozumiem, dlaczego wzbudziło to taką sytuację na oddziale SOR-u. Lekarze się nie znają! :)
Dodatkiem do motyla był kocyk, który ma spełniać dwie funkcje: otulać i jednocześnie robić za wkładkę do wózka albo fotelika samochodowego. Udało się!


Przy tym uszytku poszło gładko, godziny nabierania wprawy przy minky dały dobry rezultat. Więcej walki było z bajerami, czyli dziurkami na przewleczenie pasów fotelika. Ale Maszyna ze swoim zygzakiem poradziła sobie śpiewająco!


Rozstaw dziurek dopasowany do wybranego wcześniej fotelika, do dziś nie szyłam nic podobnego, więc ostatecznie nie wiem - dobry pomysł z tym zygzakiem? Czy można było mniej pokrętnie?


Dzięki bajeranckiemu zygzakowaniu warstwy kocyka trzymają się na miejscu. I tutaj wystąpiła łowicka bawełna z minky, co by dziewuszkę otulać i ogrzewać. Fakt, kocyk trafił do właścicielki sporo czasu temu, teraz, na zimę, dodałabym jeszcze ocieplinę do środka. Wiadomo, zimno jest.
A jako dodatek specjalny, taki bajer już zupełny - do kompletu dołączyły koniki. Wzbudziły one sensację i okazało się, że one nie są takie całkiem zwyczajne - to niemal koniki z Dalarna!


Dumnam z siebie niesamowicie, że takie rzeczy potrafię! Nie groziło mi tu szydełko, ani humory Maszyny - po prostu szycie poszło gładko! W roli ekspozytora wystąpi tu co prawda kij od szczotki, ale kto powiedział, że musi być hiper stylowo? :)



Bo te rżące koniki, to zawieszki są, proszę ja Was. I można je spotkać przypięte do wózka małej Avy. Bajer, prawda?


Jesteśmy z Maszyną dumne, a właściwie z moją szpitalną ręką, że tak ładnie, prawie bez przeszkód, tak zgrabnie i z polotem - że uszyłyśmy to wszystko. :) A poniżej komplet w... komplecie i kuń jak żywy!


Słoneczny komplet się spodobał, a ja życzę wszystkim Wam więcej słońca w te grudniowe dni. :)

wtorek, 29 września 2015

Słodkich jesiennych snów

Jesień zaczęła się na dobre, a moje najnowsze uszytki nadają się bardziej na poranne słońce, zaglądające w okna. Ale nie przesadziłam - wędrują one aktualnie po obrzeżach południowej Francji, gdzie akurat słońca nie brak i nawet można kąpać się w rzece, jak donoszą. Przynajmniej pasują kolorystycznie!

Domowy remont trwa w najlepsze, dlatego te drobne uszytki powstały już jakiś czas temu. Teraz, ze względów bezpieczeństwa, Maszyna zabezpieczona i schowana jest tak dobrze, że sama mam problem ją znaleźć. Ale mam kilka zdjęć sennych rzeczy.


Wszelkie odcienie niebieskości były w tym wypadku najmilej widziane, a kwiatuszki ponoć stanowią mistrzostwo świata - no, wierzę, cóż mi pozostało!


Rejwach remontowy naprawdę trwa, dlatego w ostatnich chwilach bez kurzu/gruzu/pyłu udało mi się zaanektować kawałek biurka na zdjęcia. Nie było łatwo, a blat nie jest biały. Jak widać. Za to doskonale widać poduszki podróżne i do spania, sztuk dwie.


Do kompletów poduszkowych przygotowałam opaski na oczka. Specjalnie na francuskie, słoneczne poranki. Lepiej się w nich śni/budzi, prawda?


Miękka bawełna, otulająca naszą szyję, głowę i mięciutka opaska z delikatną gumką, prosto z zaprzyjaźnionych Koralianek, gdzie też są... koraliki, ale chyba byłoby ciężko w nich spać!?

"Oczka", zaślepki, czy też po prostu: opaski, są dwustronne. Tak dla pewności strona pierwsza:


I strona druga:


Aż mi się spać zachciało! Aż żałuję, że obie opaski wybyły i nie mam żadnej dla siebie. Chyba trzeba będzie to uzupełnić!


 I te mięciutkie poduszki, wypełnione kulką silikonową, ze wspaniałą, kwiatuszkową bawełną prosto z Szyciarni, cuda - wianki!

Dużo do szycia to tu naprawdę nie było, ale jaki senny efekt!


Cóż, wracam do remontowych porządków, a Wy trzymajcie proszę kciuki za mój szybki powrót do szycia! W planach jest właśnie zagospodarowanie kącika szyciowego na miarę Maszyny. :) 

sobota, 5 września 2015

Narzuta z czerwonym

Polecenie było takie: uszyj narzutę na łóżko, najlepiej z dużą ilością czerwonego, ale taką dla dziewczynki. Aha, żeby ta narzuta to też jako pled/przykrywka/kocyk/mata/wszystko mogła służyć! Nie powiem, poskładało mi się wszystko w myślach i tak pocięłam materiały, że wyszło... 

Wymiary narzutki, mogącej też służyć za pelerynkę w dziewczęcej zabawie, to 80*100cm, zgodnie z zamówieniem.


Jest czerwono, są gwiazdki dla miłych snów i całkiem zgrabnie to wygląda po złożeniu. Pojawiają się elementy szarości, dla przełamania tej ilości czerwieni, ale! jest i róż i są serduszka, w końcu to dla małej księżniczki!


Szarość mamy na obrzeżach pledu, jakoś tak pięknie te boki wyszły, że ohoho!! Nie dość, że dopasowane do wymaganej wielkości, to jeszcze wzór na bawełnie idealnie zgrał się z moimi oczekiwaniami i stworzył piękny margines!


Poszczególne elementy mojego marginesu przeszyłam według linii, które wyznaczył wzór. Ponieważ w środku mamy dość grubą ocieplinę - całość tworzy przestrzenne wrażenie i bardzo mi się podoba. Chyba nawet jestem dumna z tego pomysłu! A zdjęcie powyżej dodatkowo przybliża nam tło użyte do zdjęć - piankę tapicerską o grubości 3cm, co prawda nie wykorzystaną w produkcji narzuty, a jedynie przy obijaniu kuchennego narożnika. Jak patrzę na te zdjęcia, to aż żałuję, że ją pocięłam!
Czas odkryć wnętrze zamówienia:


Złożone z kwadratów bawełnianych, posiadających czerwień (tak miało być w założeniu), trochę bieli dla rozjaśnienia, szarość, którą osobiście uwielbiam i... ptaszki w barwach odpowiednich do sytuacji. Środek narzuty jest decydujący i przedstawia imię właścicielki, naszyte na wierzchu (o rany jak ten zygzak mnie zmęczył!), również wpasowane w oczekiwane rozmiary całości dzieła. No, proszę Was - toż to jest dzieło prawie patchworkowe, z pikowaniem, fantazją i... w ogóle, czego tam nie ma! Jestem z siebie dumna!


Mam nadzieję, że Hania jest równie zadowolona, bo jak dla mnie (posłużę się określeniem starszych wyg pikowania) motanie się z tą kanapką nie było łatwe. Nie dość, że przygotowanie wierzchniej warstwy, to jeszcze ocieplina (dość gruba) i spód, brakowało tylko sałaty i plasterków ogórka do pełni szczęścia! Dawno już nie użyłam tylu szpilek na raz! Ale pewnie każda z Was wie o co chodzi.


Moje dumne dzieło w całości powyżej, a dla pewności - nie, ono nie jest krzywe, bądź ściągnięte szwami - to po prostu ustawienie aparatu nad pstrykaną rzeczą... Aha, co do kanapki z ogórkiem: jedna ptaszyna wyróżnia się zielonym umaszczeniem. Tak dla odmiany.
Jakoś tak harmonijnie mi się to ułożyło w tym szyciu, ale przyznaję, jako że narzuta powstała już jakiś czas temu - że spróbowałabym teraz inaczej ułożyć niektóre elementy..., ktoś coś dostrzega?

Całościowo:
No, było z tym trochę pracy, ale całkiem zabawnej. Żadna szpilka nie została ranna. Wykorzystane materiały pochodzą z mojej ulubionej Szyciarni. A materiał w serduszka z szarościami pokochałam całkowicie.

Dodatkowo:
Co mniejsze uszytki lub zdjęcia okolicznościowe znajdziecie też na moim profilu na Facebooku, bo przecież jak można go nie mieć! :)
A całkiem dodatkowe zdjęcia i... właściwie tylko zdjęcia, ale za to przeróżne, znajdziecie na moim świeżym Instagramie. Tam to dopiero jest ciekawie!

wtorek, 19 maja 2015

Park maszynowy rośnie w nowym otoczeniu

Nie było mnie tu długo, aż odwiedziłam własnego bloga i... o kurczę, pisałam o kurczakach? Święta znaczy? Chyba przesadziłam... Toteż wracam, chwilowo króciutko, chwilowo malutko, ale jak tylko znajdę Maszynę...

Bo musicie wiedzieć, że życie moje i Maszyny przewróciło się do góry kopytkami i zmieniłyśmy miejsce zamieszkania. Oprócz nas miejsce zmienił też narzeczony, adoptowany kot, dwa tysiące kartonów (pakowałam rzeczy twarde) i gdzieś ze dwieście worków (pakowałam rzeczy miękkie). Plus wiele innych, niezbędnych, acz nie zawsze koniecznych (wrodzone chomikarstwo) przedmiotów.

No - i ja się znalazłam. Maszyna jeszcze nie. Gdzieś jest. Ale w albumie ze zdjęciami znalazłam takie, niepublikowane, na których widać, że park maszynowy zaczął się rozrastać jeszcze przed przeprowadzką.


Zdjęcie oryginału zobaczone w necie, dobór materiałów własny, przeciągnięcie nici też. Prawie jak w Maszynie :) Prawie wydaje mi się, że nawet gdzieś je tu, w nowym metrażu widziałam...


Wydaje mi się też, że prawie sobowtór Maszyny powstał gdzieś niepokojąco blisko owych wspomnianych świąt - z tego tytułu widzę tu lekkie podobieństwo uszytka do... baranka... Za to poniżej zdjęcie z moim chwilowo firmowym słoikiem szyciowych różności. Nie chcę się powtarzać, ale też mam wrażenie, że gdzieś w czasie przeprowadzki mi mignął...


Ogólnie wracam do normy szyciowej, jak wiadomo nowy dom wymaga nowych rękawic kuchennych, ściereczek, zasłonek, narzut na łóżko, poduszek, kocyków, serwetek, chyba też żelazka, deski do prasowania i odkurzacza, ale o to ostatnie na razie nie będę się spierać. Najważniejsze, że już jest pralka :)


Z tej perspektywy maszynka wygląda już nie jak baranek, ale przynajmniej mały źrebak... Zaraz, czy ja właśnie powyżej zrobiłam publiczną listę najbliższych planów szyciowych?? Tylko gdzie jest Maszyna? Dobrze, że chociaż internet działa...

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych Świąt!

Wszyscy obsypują się pisankami, babkami i wielkanocnymi atrakcjami. Też chcemy!

W pieleszach domowych skupiliśmy się na poszukiwaniu zajączków i kurek, które uszyłam ja, a kot usilnie stara się zgarnąć cały przychówek dla siebie. Podzielimy się - w końcu są święta!!

Wszystkiego dobrego dla Was w te piękne dni, aktualnie słoneczne! Chociaż ze słońcem najciekawiej - święconkę przysypał mi dziś śnieg :)


sobota, 28 marca 2015

Zaczytany needlebook

Bierzesz do ręki książkę, zaglądasz, a tam szpilka. Przewracasz stronę, a tam igła. Stwierdzasz, że coś jest nie tak, ale na kolejnej trafiasz na guziki. Co jest? Po prostu - needlebook. 

Uwielbiam czytać. Właśnie niedospana snuję się po mieszkaniu, bo do białego rana zaczytywałam się w książce "Kwiaty na poddaszu". Taka odskocznia od moich sztandarowych lektur. I zanim wpadnę na pomysł napisania książki, co jest obowiązkiem każdego, kto w dzisiejszych czasach umie czytać i wydaje mu się, że umie też naskrobać kilka sensownych słów, więc udziela się w internetach - postanawiam sobie książkę specjalną uszyć.


Oglądam w sieci zdjęcia przeróżnych książko-igielników, wszystkie są piękne, ja też chcę, żeby mój był piękny. Większość jest pastelowa, więc moja również będzie w tej konwencji. Sporo jest z kokardkami, o rany, zostanę przy kawałku koronki. Część jest różowa - wymiękam. Wybieram niebieski.

 
Dobieram starannie guzik, który ma złapać okładkę. To gotowiec, kupiony na za grosze w markecie (takie paczuszki po 6 sztuk). I kawałek gumki, która ma złapać guzik.
Wybieram filc, pastelowy oczywiście. Biel, prawie łosoś i trochę niebieskiego. I kilka mniejszych guziczków, które przymocowuję do jednej ze stron tej, jakże bogatej w swoim wnętrzu, książeczki.


Cztery wystarczą. Aha, wewnętrzna część okładki, to znane Wam już gwiazdy na szarościach. Zero różu. Zszyte, zmontowane, poskładane do kupy z przodującym niebieskim i pastelowymi arkuszami filcu. Wyciętego w ząbki, bo zabawniej.
I jeszcze miejsce na właściwą zawartość - igły, szpilki.


Znalazło się też miejsce dla agrafki, chciała bardzo towarzyszyć pozostałym akcesoriom. Przymocowane na kawałku bawełnianej tasiemki, od spodu, dla wzmocnienia, podszytej również paseczkiem filcu. Uzyskujemy w ten sposób efekt przestrzenny i wszystkie ostre końce sprzęcików łatwiej wbić.
Najwięcej czasu spędziłam nad kolorystyką główek szpilek, które miały wystąpić na zdjęciach. Pastelowa monotonia przełamana została czerwonym.


I to właściwie cała historia - książeczka dla efektu wypchała... wypchana została ocieplinką, przynajmniej żadna szpilka nie złoży zażaleń, że wiosna jeszcze nie za ciepła. A ja, sięgając po sieciowe inspiracje, zostałam z dodatkową, małą, słodką książeczką... tylko dla dorosłych :)  

poniedziałek, 23 marca 2015

Serce pika..., czy pikuje?

Naczytałam się o pikowaniu. Nasłuchałam się o pikowaniu. O tym, że trzeba mieć fach w ręku. Że stopka specjalna. Że cierpliwość i pomysł w głowie. Nie miałam nic. Co wyszło? Na przykład Maszyna do teraz nie może wyjść ze zdumienia. A z siebie wyszła kilka razy po drodze... ;)

Materiał w róże nabyłam, popatrzyłam i pocięłam. Wpasował mi się pomysł jakże nowy - przydasiowy. Na wszystko. Na mniejsze i większe, walające się po torebce bardzo ważne bzdury. Na lusterko, szminkę i chyba puder, chociaż nie wiem, bo napisy już się zdarły. No, kobiece róże pasują tu idealnie!


Potem przyszły medytacje na temat zamka, co jak się okazuje - nie jest wcale prostym zajęciem. Otóż kolor kolorem; ale to przyszycie! Byłam już na etapie fascynacji wszywaniem zamków wszelakich, zakochałam się w tym i byłam gotowa niemal chińskim sposobem pańszczyznę odwalać, wszywając zamki zawsze i wszędzie! Co to była za miłość! Maszyna aż się rwała do zadań!

Do momentu, jak zaczęłam się zastanawiać, jak ja to robię. I szlag trafił, piorun wpadł, skończyło się. I poszło krzywo. Albo pod włos. Albo wcale nie poszło. A boki uszytków przy wywijaniu stawiały opór. Myślenie mnie przerosło i teraz każdy zamek oglądam trzy razy przed dotknięciem.

A z zamkowymi końcówkami dalej mam problem.



Ale się postarałam i nawet ostębnowałam ten zamek. Co ma niebagatelne znaczenie i Co Będzie Do Udowodnienia niedługo. W środku rozpanoszyło się szare gwiaździste niebo, na szczęście wiadomy zamek je przytrzymuje.
Ale! O czym to ja miałam!?

Najważniejsze, że jak już pocięłam materiał w róże i przygotowałam sobie ocieplinkę - wpadłam na pomysł piku pik...owania. Bez przygotowania, Moje Drogie. Bez wiedzy kompletnie! Bez znaczenia!


I w pamięci miałam dobre rady Kobiet Szyjących (taka specjalna, niesamowicie przyjazna generacja;) ), by zacząć piku pik od środka pociętego kawałka. A potem dokończyć w drugą stronę. Nie odnotowałam tylko, że należałoby przypilnować, co by druga strona też wyszła prosto. Bez znaczenia!
Maszyna tak się rwała do pikania na gęstym ściegu, na jedyneczce, że aż porwała nić dwa razy! Ile ja się z nią natrudziłam! Bez znaczenia!
Najważniejsze, że jakiś piku-wzór udało się wyrysować na tych różach. I, że całość się trzyma.

Bo, czy ja zostanę skończoną fanką piku pik... owania, to ja jeszcze nie wiem.


Żeby się pocieszyć, że pikanie i pikowanie, to nie wszystko, powalczyłam jeszcze z przestrzeniami gwiaździstymi i zrobiłam szarego uszytka na drobiazgi. Do bólu poprawnego, bez fanaberii.
Bez fantazji, jak dorzuciła pod nitką Maszyna. Cóż, czasem trzeba być poprawnym. Czy ma to znaczenie? :)


Tu już nawet z zamkiem nie kombinowałam, tylko go dwustronnie przyskrzyniłam. CBDU.

Pojemność tych drobiazgowych (bo od drobiazgów) uszytków nawet mnie zaskakuje. Przecież takie kawały nieba i róż pocięłam! Jak to się dzieje? Co z tego wyrośnie??

Same widzicie więc, Drogie Czytelniczki, że w kwestiach odkrywania nowych sposobów na zagięcie Maszyny nic nie jest trudne. Wystarczy trochę chęci, zapału i prujka! Nie mówię, że to jest idealne, o nie! Ale rozwojowo - fantastyczne! A reszta jest... bez znaczenia :)

I jeszcze chciałam w imieniu swoim i Maszynki podziękować wszystkim, którzy oddali na nas cenne głosy w konkursie Łucznika. Uwielbiamy Was wszystkich i dla każdego postaramy się poprowadzić każdą nić prosto! :)

wtorek, 17 marca 2015

Szyciowy blog roku - och!

Blog jest. Szyciowy, bo od szycia. A czy blog roku? Mojego na pewno, chociaż jeszcze rok nie minął od rozpoczęcia tej przygody. Ale już dużo się uszyło. 

Dlatego postanowiłyśmy z Maszyną wystartować w konkursie Szyciowy blog roku. Bo skoro każdy może, to my też. Nie oczekujemy fanfarów z tej okazji, ale fajnie wiedzieć, że dałyśmy sobie szansę ;)
I innym też, żeby zajrzeli do nas i nas poznali.
I pośmiali się przy okazji, bo szyć (prawie) potrafimy, pisać (prawie) umiemy, a do dobrego humoru więcej nie trzeba :)

A szczegóły w linku poniżej,
czyli tutaj





Żeby nie było - jedyny słuszny głos oddałyśmy. I zapraszamy do tego wszystkich :)

sobota, 21 lutego 2015

Przełamana torba na zakupy

Idąc za ciosem (czyt. pierwsza torba zakupowa działa do dziś!), wykorzystałam zalegający w czeluściach szafy materiał do stworzenia kolejnej, uszatej torby na rzeczy nabyte drogą kupna. 
Z tej okazji ogłaszam przełamany sukces.

Może niektórzy pamiętają fazę szycia toreb, które rozeszły się jak świeże bułeczki: o tutaj. Na tym się nie kończy, jak widać poniżej, zwłaszcza, że mam kawałek skaju, sztucznej skórki w kolorze białym. Ewentualnie "ekri" :). No, to ten kolor postanowiłam połączyć z... równie jasnym, lekko sztywnym materiałem z dodatkiem nadruku. W esy-floresy i obiekty niezidentyfikowane.


Ów nadruk jest generalnie bardziej zielony, niż czarny, ale aparat wie swoje. W każdym razie nadruk przełamuje idealnie fale jasność, bijącą z ramienia, gdy kursuję na linii sklep - dom. Jeszcze do niedawna (przez jakieś dwie godziny) torba miała szansę stopić się ze śniegiem, z którego mógłby wystawać tylko ów nadruk, ale się nie udało. Poza tym - na zimowym śniegu mogłaby się bardziej wybijać jakże wiosenna podszewka.


Wraz z podszewką pojawia się nowy element, mianowicie: kieszonka. Wszystkie brzegi podwinięte, a całość naszyta na wewnętrznej części torby. Sprawdza się to rozwiązanie - potrafi utrzymać telefon. Na linii sklep - dom mogę podróżować bez dodatkowych kieszeni. Poza tym jest tak kolorowo, śnieg kwiaty wokół!


Przełamane to wszystko tak pięknie, że aż żal ładować do środka warzywa z targu. Zatem pozostaje mi tylko odwiedzanie prawdziwych sklepów. I kupowanie mąki. Przynajmniej biała jest, jakby co.


Moja wiara we własne szycie troszkę wzrasta. Albo inaczej: w wytrzymałość szycia Maszyny, która jak wbije te nici, jak je zapętli i nie popuści! To naprawdę spore zakupy można targać (w zależności od siły ramienia). Rewelacja po prostu! :)

Torby nie usztywniałam, co pozwala ją złożyć w kostkę i schować nawet w damskiej torebce. Podpowiadam: wtedy lepiej bez mąki.  

niedziela, 15 lutego 2015

Walentynkowo poduszkowo

O czym będzie dzisiejszy post? Niech zgadnę... pewnie poduszki...? Tak! Zgadza się! Na dodatek te poduszki, bo są aż dwie (taka nowość :) ) są dla dwóch osób. I mam nadzieję, że obie dotarły we właściwe ręce chwilę przed Walentynkami.

Specjalny pomysł klarował mi się w głowie przez dłuższą chwilę - przyszły właściciel poduszki lubi puzzle. Co tu zrobić? Ano, skoro już zadecydowałam, że jednak poduszka, to musi być z puzzlami. Och, to cierpliwe wyszywanie elementów i prucie, gdy Maszyna poleciała w ferworze walki zbyt kanciasto!
Och!


Puzzle wycięte zostały z kolorowe filcu; naszyte na wierzchu poduchy i delikatnie wypchane puchem. Tak w miarę możliwości. Oprócz żółtego elementu, który jest malutki i chwała bohaterkom, że w ogóle udało się go przyszyć! Dodatkowo jest jeszcze jeden wypukły fragment, to serduszko z bawełny i polaru minky. Mięciutkie w dotyku i czerwone. Jak to być powinno na Walentynki.

Na powyższym zdjęciu widać dokładnie wystające serduszko. Na szczęście mocno się trzyma.

I zaskoczenie widzę na twarzach..., już wyjaśniam. Pod gwiaździstą czerwoną poduchą kryje się druga, szara. Ta z kolei wymagała ode mnie jeszcze więcej inwencji twórczej, bo przyszły obdarowany uwielbia zabawki ruchome. A ja tu z poduszką wyskakuję... Co prawda - można nią sobie rzucać, ale może też na niej coś wykombinujemy? Takie drobne elementy... ruchome?
I są!


Widzicie to? A zobaczcie teraz!


Dodatkowo doszyte na wierzchu paski, po których swobodnie można przemieszczać... no tak..., co to jest? Wizja była moja, wykonanie Maszyny, a opinie społeczeństwa? Proszę bardzo: kapelusz, samochód, UFO, chmurka. Więcej wolę nie wymieniać, pozostawię pole do popisu aktualnemu właścicielowi poduchy. Może dopisze do tego własną historię?

Obowiązkowo, z wiadomej okazji, musiały pojawić się również serduszka.

  
Również naszyte, z filcu, tym razem bez puchu. Rany, jak ja się starałam zachować te łuki! Razem z puzzlami było to dla mnie wyzwanie nieziemskie. Ale chyba się udało!?


I tak właśnie wyglądają poduchy spersonalizowane. Zdradzę Wam jeszcze jeden sekret - mianowicie trzeba było te poduchy wykończyć ręcznie. A ja dalej ćwiczę szycie ściegiem krytym: kto zgadnie, gdzie on jest? :)


Obie poduchy składają się z szarego polaru, bardzo miękkiego w dotyku oraz bawełny z aplikacjami. Mają wielkość ok 40x40cm i są wypchane kulką silikonową. Mam nadzieję, że sprawią radość nowym właścicielom :) Zwłaszcza, że obie wzięły udział w akcji Serducho dla Starszaka, zorganizowanej przez dziewczyny z grupy Poznań szyje.