Jak się rzekło, trzeba było uszyć. Ponieważ filozofię workową
wyznaję dalej, do nadmiaru sztruksu dorzuciłam rzucający się w oczy (oj,
rzuca się!) różowy wkład, czyli podszewkę. Kot się nie rzuca, śpi pod kocem.
Przez to woreczek sam z
siebie nabiera objętości (hmm... o to chodziło?), nabiera też
wytrwałości (co dwie warstwy, to nie jedna) i przede wszystki chowają
się wszystkie misternie dopracowane przez Maszynę szwy.
Specjalnie
wywinięta część podszewki dodaje bladoróżowej powłoce mocnego akcentu, w
środku chowa się sznurek, który można ściągnąć specjalnym misiowym
stoperem. Można też zwykłym, po tym, jak doszywa się jeszcze jeden
woreczek w barwach bieli i czerni. Kot dalej śpi.
I biel z czernią na planie pierwszym. Kota brak...
Wszystko pięknie się trzyma
i zupełnie spokojnie nadaje się do pakowania rzeczy różnych, tylko...
ten kot, choć mały, juz się w nie nie mieści. Za długo się uczyłam je
szyć :)
- Czy możesz zabrać ten aparat, do jasnego kota??!!
No już, już, zabieram! :)
bardzo ładne :) śliczny ten Twój kotek :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :) przekażę kotkowi, a właściwie kocicy - ucieszy się :)
OdpowiedzUsuń