Kratownica zaczęła chodzić mi po głowie, od kiedy obejrzałam zdjęcia patchworków na innych szyjących blogach. Albo blogach szyjących - jak kto woli :)
Wystarczyło, by pomyśleć: ooo, może/pewnie/no nie wiem/chyba/prawdopodobnie ja też tak mogę!
Potem pomyślałam, że to "może" to jednak głębokie jest...
Oczywiście
oglądałam prace zaawansowane jak mistrzostwo świata w sprincie,
wskazujące, że dla ich autorek taki tam prawie patchwork to dwa cięcia i kichnięcie:)
Oglądałam..., pomijając zupełnie jakiekolwiek opisy. Przecież wycinanie kawałeczków, kawalątków
wydaje się ponad moje siły. Niee, inaczej: wycięcie to jedno, ale weź
tu człowieku zszyj to potem w miarę prosto!
Ani miara, ani prosto jeszcze mi nie wyszła, więc zwiększyłam (przy pełnych politowaniach spojrzeniach Maszyny) wielkość boku kwadrata do 10cm.
Potem
pozbierałam je w szeregach, zszywając wspólne boki. Pasy przyszyłam
razem. To znaczy nie ja, a Maszyna. Dała radę, nawet nie mieszając za
dużo w ułożeniach kolorów materiałów. Trochę przesadziła, rozmijając się w niektórych rogach kwadracików...
Brzegi
zostały podwinięte i całość zaczęła przypominać obrus. Nie do końca
pamiętam, jaka myśl przyświecała mi przy szykowaniu kwadratów, oprócz:
jasny gwint, w końcu musi mi się udać!; ale skoro całość udaje obrus, to
niech obrusem zostanie.
Chociaż dalej po cichu uważam, że zamiast obrusika jest to raczej łapiąca kurz przykrywka na lekko obdrapany stolik...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ann dziękuje za odwiedziny i opinie, a Maszyna zaprasza ponownie :)