logo

środa, 28 maja 2014

Worki z kocią podszewką

Jak się rzekło, trzeba było uszyć. Ponieważ filozofię workową wyznaję dalej, do nadmiaru sztruksu dorzuciłam rzucający się w oczy (oj, rzuca się!) różowy wkład, czyli podszewkę. Kot się nie rzuca, śpi pod kocem.

Przez to woreczek sam z siebie nabiera objętości (hmm... o to chodziło?), nabiera też wytrwałości (co dwie warstwy, to nie jedna) i przede wszystki chowają się wszystkie misternie dopracowane przez Maszynę szwy.
Specjalnie wywinięta część podszewki dodaje bladoróżowej powłoce mocnego akcentu, w środku chowa się sznurek, który można ściągnąć specjalnym misiowym stoperem. Można też zwykłym, po tym, jak doszywa się jeszcze jeden woreczek w barwach bieli i czerni. Kot dalej śpi.
I biel z czernią na planie pierwszym. Kota brak...
Wszystko pięknie się trzyma i zupełnie spokojnie nadaje się do pakowania rzeczy różnych, tylko... ten kot, choć mały, juz się w nie nie mieści. Za długo się uczyłam je szyć :)
  

 - Czy możesz zabrać ten aparat, do jasnego kota??!!


 No już, już, zabieram! :)


czwartek, 22 maja 2014

Uszaty uśmiech na Dzień Dziecka:)

Na ostatnią chwilę, ale się załapałam. Dłużej zajęło mi myślenie: co może się dziecku spodobać. Bo nie wiem, czy dziewczynka, czy chłopiec, ile ma lat i w co lubi się bawić. Ale na pewno lubi się przytulać :)
Więc oficjalnie dołączam:



http://szyjemywpoznaniu.blogspot.com/2014/04/uszyj-usmiech-na-dzien-dziecka.html



A przytulać się można do poduszki. Można z nią zasnąć i mieć słodkie, dziecięce sny.
Poduszka, poduszka, uszka, uszka?

No jasne! Poduszka musi mieć uszka :)


A jak uszka, to i uśmiech. Bo przecież o uśmiech tu chodzi, prawda?


A z tyłu? Po prostu uszata poducha, wypełniona silikonowym puchem (mam nadzieję, że nikt nie ma alergii!?)


Podsumowując - o uśmiech proszę :)


poniedziałek, 19 maja 2014

Kratownica

Kratownica zaczęła chodzić mi po głowie, od kiedy obejrzałam zdjęcia patchworków na innych szyjących blogach. Albo blogach szyjących - jak kto woli :)
Wystarczyło, by pomyśleć: ooo, może/pewnie/no nie wiem/chyba/prawdopodobnie ja też tak mogę!
Potem pomyślałam, że to "może" to jednak głębokie jest...

Oczywiście oglądałam prace zaawansowane jak mistrzostwo świata w sprincie, wskazujące, że dla ich autorek taki tam prawie patchwork to dwa cięcia i kichnięcie:)
 
Oglądałam..., pomijając zupełnie jakiekolwiek opisy. Przecież wycinanie kawałeczków, kawalątków wydaje się ponad moje siły. Niee, inaczej: wycięcie to jedno, ale weź tu człowieku zszyj to potem w miarę prosto!

Ani miara, ani prosto jeszcze mi nie wyszła, więc zwiększyłam (przy pełnych politowaniach spojrzeniach Maszyny) wielkość boku kwadrata do 10cm.



Potem pozbierałam je w szeregach, zszywając wspólne boki. Pasy przyszyłam razem. To znaczy nie ja, a Maszyna. Dała radę, nawet nie mieszając za dużo w ułożeniach kolorów materiałów. Trochę przesadziła, rozmijając się w niektórych rogach kwadracików...



Brzegi zostały podwinięte i całość zaczęła przypominać obrus. Nie do końca pamiętam, jaka myśl przyświecała mi przy szykowaniu kwadratów, oprócz: jasny gwint, w końcu musi mi się udać!; ale skoro całość udaje obrus, to niech obrusem zostanie.

Chociaż dalej po cichu uważam, że zamiast obrusika jest to raczej łapiąca kurz przykrywka na lekko obdrapany stolik...

piątek, 16 maja 2014

Bez kota w worku

Worek umie uszyć każdy. W podstawówce się szyło, oj! szyło takie rzeczy. Nie mam ich, (może 
na szczęście?), nie posiadam zdjęcia w pamięci, ale za to chętnie uszyłam sobie nowe, takie dorosłe. Ale! Z odrobiną dziewczyństwa, więc ze wstążkami i - niektóre - z kropkami.

Są świetne w podróży, przy ładowaniu się do samochodu, przy chowaniu brakujących par skarpet
i unicestwianiu kota. 
Właściwie można zaworkować całe życie - szczególnie przy przeprowadzce. I co najważniejsze: karton się zgniecie, folia bąbelkowa nie uchroni, a porcelanowy serwis do kawy w worku przetrzymał podróż
w bagażniku samochodu z Wrocławia do Szczecina. Po co tam jechał - nie pamiętam, ale moje zdziwienie na widok wyciąganego szmacianego worka z bagażnika - bezcenne. 

No dobra, przyznam się - teraz spróbuję nie tylko wykończyć środek, ale jeszcze uszyć worek
z podszewką.
A chwilowo:
idę szukać kota...

czwartek, 15 maja 2014

O maszynie


Szyję na maszynie. Czasem - maszyna szyje za mnie. Lub beze mnie. Zazwyczaj jednak się dogadujemy, a efektem są duże i małe wynalazki: przydatne i artystyczne, dekoracyjne i śmieszne. 
Czasem można je nawet ubrać. Na siebie.
O ile dysponuje się odpowiednim zasobem odwagi i poczucia humoru:)


Maszyna wzięła się i przywiozła do domu samochodem. W samochodzie wylądowała, bo Dziadek stwierdził, że spodni już sobie skracać nie będzie i mankietów też nie będzie podwijał. Maszyna wylądowała więc w pokoju pełnym gratów, w kącie pod migoczącą żarówką. Aż któregoś dnia zbuntowała się
i postanowiła napaść na mnie. Podcięła mi nogi kablem, przeszkodziła w prasowaniu i zarzuciła mi na głowę całe pudło nici.

Trzy dni później, gdy już zdołałam się z nich wyplątać - złapałam kawałek szmatki i zasiadłam do Maszyny.
Okazało się, że szyje całkiem dobrze, o ile opuści się stopkę i właściwie nałoży nitkę...

Szyje całkiem nieźle, jeśli tylko umie się utrzymać kierunek szwu prosto... Nie mówiąc o materiale, który lubi spod stopki uciekać...

Szyje całkiem... No, bardzo dobrze! O ile spełni się wszystkie powyższe warunki...

Ciekawość świata i wieczne próby pozwoliły Maszynie wprowadzić się do mojego pokoju. Dostała więc własne biurko, lampkę, obrusik, pędzelek do czyszczenia, olej do oliwienia, pasujące szpulki, kolorowe nici
i szmatki.

Zaprzyjaźniamy się :)